sobota, 28 lutego 2015

I

Otoczyłam się motywacjami. Krzykiem: dasz radę! Jak mantrę co rano powtarzałam sobie: Droga Gosiu, działaj. Ta kobieta która tak zawsze za mną chodziła i narzekała że jest gruba i że jej się nie chce kompletnie za mną nie nadążyła. No i tak biegłam przez życie, a jak rzucało mi kłody, to ja zgrabnym ruchem przeskakiwałam ponad nimi. Byłam taka nawet szczęśliwa, nie krzyczałam na nikogo, nie jęczałam, że źle, że do domu, że mam dość. W ogóle zapomniałam jakie to uczucie, kiedy coś  denerwuje mnie tak, że jestem chodzącą wielką kulą nienawiści. No i nagle się zatrzymałam.
I cisza.
Zupełnie nie zauważyłam, że biegnie tylko moje ciało. Nie byłam jakimś ogromnym fanem wierszy, nie byłam molem książkowym, nie czułam się uduchowionym i niezrozumianym romantykiem, ale miałam w sobie pewną sferę wrażliwości. Było takie miejsce w mojej duszy, gdzie pomieszkiwała wrażliwość i czasami karmiła się jakąś ambitniejszą książką, rozczulała przy wierszach, zachwycała  Dalim i lubiła być sama z sobą, analizować problemy i myśleć. A teraz?
Ochujałam.
Postradałam zmysły, jestem najbardziej prymitywnym z prymitywnych. No nie ma mnie, moje oczy są puste, martwe, zresztą jak ja sama. Szczęśliwa, bo głupia. Wsadzić mi piwo w łape i wysłać pod sklep.
Ratunku!